Recenzja – Siwers – Huśtawki

 

„Kawa czy gadka, nigdy nie słodzę.”

 

 „Mam 34 na karku, głowę otwartą i najlepszy czas teraz”. Ten wers to idealna zapowiedź jak i podsumowanie tego, czego możemy się spodziewać po drugim solowym albumie Siwersa. Dlaczego?

Cóż, od poprzedniej produkcji dzielą go cztery lata. Różnicę czasu czuć zarówno pod względem muzycznym jak i w przekazie. „Huśtawki” są o wiele bardziej stonowane. Słychać wieloletnie doświadczenie Przemka, co wcale nie przeszkodziło w nagraniu bardzo świeżych tracków. Mimo upływu lat – nie wychodzi z formy. Świadomość tego co dzieje się naokoło nie przeszkadza w dążeniu do celu, a może właśnie w tej wędrówce jest zaletą. Jest pewny siebie, wie czego chce i ma spory bagaż doświadczeń.

Nie ma co się oszukiwać, to nie jest płyta, która zachwyci całą mainsteramową publiczność, ale na szczęście nie o to tutaj chodzi. Siwers ma do tej całej celebryckiej otoczki spory dystans. Sam się wyprodukował, nagrał i wydał. Bez żadnego ciśnienia na cokolwiek, bez presji, materiał powstał zrobiony z przyjemności i z pasją –  a tego ostatnio bardzo brakuje w polskim hip-hopie. Szkoda, bo to – zdawałoby się – podstawowe wartości. Co prawda czasy się zmieniły, konsumpcjonizm, szybkie robienie kariery jest teraz powszechne (wszak można już nawet zadebiutować na OLiSie na wysokiej pozycji), ale dobrze że takie płyty nadal powstają. I nie chodzi mi o podział newschool – oldschool, a o samo podejście do sprawy.

A jeśli już zahaczyłam o ten temat: jaka to szkoła? Klimat niby klasyczny, bo taki też styl nawijki Siwersa, ale muzycznie zdecydowanie to nowe brzmienia. Nie zapominajmy o tym, że to bardzo dobry producent. Bity z jednej strony bardziej nowoczesne, ale z drugiej – może przez sporą ilość sampli – czuć nutkę klasyki. Jedyne do czego się tutaj mogę przyczepić to, zbyt duże stonowanie. Każdy bit niesamowicie buja, ale zabrakło choć jednego naprawdę mocnego kawałka, jak np. „Śmiercionośnik” (ewentualnie z całości materiału może do tego miana pretendować „Roki”).

 

 

Ciekawa jest też kwestia refrenów. Możemy usłyszeć damski wokal z charakterystycznym sposobem podśpiewywania w kilku kawałkach, tak jakbyśmy się przenieśli do czasów Bez Cenzury. Nie traktowałabym tego jako negatyw, bo ma to swój urok, aczkolwiek gdyby było ich więcej mogłoby znużyć słuchacza.

Zaskoczeniem był… storytellig. Siwers zazwyczaj nawija o sobie, swoich przeżyciach, swoich przemyśleniach, a jeśli opowiada to przez swój pryzmat. Tym razem stało się inaczej. „Srogi lajf” chciałoby się rzec – brutalnie naturalistyczny, ale któż z nas nie zna takich historii z rodzinnego podwórka. Rzeczywistość została odarta, bez zbędnych ozdobników ukazała się taka trochę „czysta brudna prawda”. A może bardziej naga?

W każdym razie tej prawdy nie można mu odmówić. Dosadne przedstawianie świata zawsze było dla niego charakterystyczne i tak pozostało. Zębów nadal nie stępił, mimo że mamy wrażenie na polskiej rap scenie jest od zawsze.

Zaryzykuję stwierdzenie, że klimat albumu jest trochę mroczny. Przede wszystkim to zasługa podkładów, ale też mimo prostego przekazu i dobitnych tekstów – jest refleksyjny. Od tej konwencji odbiega chyba tylko „Krokoldyl”„w polówce Lacosty, a nie w Hugo Bossie” – zabiera nas w małą podróż po Warszawie. Luźno, bez zbędnej napinki w dzień jak co dzień – taka trochę aktualna wersja Osiedloowy.

Ciężko jest podsumować ten album. Mając na uwadze wcześniejsze produkcje: „Bez ceregieli” czy występy z JWP/BC można było się spodziewać czegoś w podobnym tonie, natomiast „Huśtawki” są zaskoczeniem. Nie tyle pod względem przekazu, bo mimo, że czuć nutkę osiedlowego rapu – nie jest to ani płytkie, ani puste. Teksty są dobitne, ale tzw. „prawilności” nie ma potrzeby się tu doszukiwać. Natomiast w warstwie muzycznej różnica jest spora: jest o wiele dojrzalsza i przede wszystkim brzmienia są intrygujące  – mają w sobie to „coś”. Myślę, że duży potencjał miałaby płyta producencka z gośćmi, bo to, co Siwers robi z muzyką jest to bardzo autorskie i nieschematyczne. W temacie gości: na płycie ich brak – prawdziwa solówka, nic dodać nic ująć.

Celowo nie zagłębiam się w warstwę tekstową, ale sam tytuł ją bardzo określa. Nie są to już huśtawki z podwórka parę czy paręnaście lat wstecz, a już te poważniejsze – dorosłe – huśtawki nastrojów, losu. Jest to bardzo świadomy krążek i bardzo dobrze, że powstał, bo pokazuje, że nowoczesność nie musi być miałka i pusta.

 

 

Oceniam na 4/5 w skali Dykty.