„Quebo jaka to jest szkoła, że to taka klasa?”
Aż ciężko uwierzyć, że „Egzotyka” to zaledwie drugi legal Quebonafide. Raper bardzo szybko rozwinął swoją (jak bardzo by się nie bronić przed tym określeniem – jest ono najtrafniejsze) karierę. Nie tak dawno, mało kto kojarzył jego ksywę, nie mówiąc już o poprawnym jej wypowiedzeniu. Obecnie Quebo jest na językach, na głośnikach, słuchawkach, w social mediach, po prostu: wszędzie. Automatycznie nasuwa się pytanie: to dobrze czy źle?
Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Płyta powstawała dwa lata i przez ten czas raper nie dawał ani na chwilę o sobie zapomnieć: kolejno wrzucał do sieci kawałki z tracklisty, pojawiało się także wiele relacji z podróży w mediach społecznościowych. W efekcie, gdy już trzymałam w ręce jej fizyczną wersję – poczułam przesyt. Bałam się, że za chwilę Quebo wyskoczy z lodówki ze swoją Wesołą Ekipą i zaczną krzyczeć: Mada-Mada-Madagaskar.

Odpoczynek od „Egzotyki” nie wyszedł jednak na złe – kurz opadł i można się spokojnie zastanowić nad materiałem i całą jego otoczką. Ktoś powie: „Po co się zastanawiać nad otoczką, masz płytę, odpalasz, słuchasz, piszesz recenzję i do wiedzenia”. No niekoniecznie. Akurat w tym wypadku mamy do czynienia z projektem, który posiada więcej aspektów niż tylko muzyka. Odbiór byłby zupełnie inny, gdyby odpalić tę płytę dwa razy na słuchawkach i na tym zakończyć – mógłby nie zrobić takiego wrażenia. Po czasie stwierdzam, że internetowa aktywność była potrzebna przy tak dużym przedsięwzięciu i stanowiła dobre uzupełnienie.
Bardzo ważną rzeczą tutaj są klipy. Nie bez powodu wydanie zawiera dwie płyty – jedną CD a drugą DVD. Mimo, że osobiście nie jestem fanką teledysków, tutaj – przyznaję – były nieodłącznym elementem. Większość jest dziełem ekipy H D S C V M, wyjątkami są obrazy do quebahombre (AG Studio) i Oh My Buddha (SkyPiastowskie). Co ciekawe, mimo, że nie każdy tekst stricte nawiązuje do konkretnego państwa/miasta/kultury – jak w przypadku Madagaskaru czy Zorzy, to obrazy dobrze oddają klimat miejsc odwiedzonych przez Wesołą Ekipę.
Od strony muzycznej – panuje tutaj totalny misz-masz, aż ciśnie się na usta, że utwory są tak różnorodne jak świat… a raczej miejsca na świecie – czyli wszystko się zgadza. Od energicznych, elektronicznych, momentami klubowych brzmień, przez mocno egzotyczne, po spokojne i klimatyczne podkłady. Producentów na tym albumie jest sporo (m.in.: Tekken, FORXST, Wrotas, The Returners, czy SoDrumatic), czego nie można powiedzieć o gościach.
W stworzeniu egzotycznej opowieści pomogli: Czesław Mozil, Young Lungs, Solar, Wac Toja, Ifani oraz KRS-One. Z jednej strony szkoda, że tak niewielu gości – apetyt rośnie w miarę jedzenia, z drugiej – zaproszenie np. po jednym wykonawcy z danego kraju mogłoby być awykonalne, nawet dla takiego gościa jak Quebo, a może też niepotrzebne?
Koncept „Egzotyki” to oczywiście podróż fizyczna, ale też mentalna i duchowa. Jeśli ktoś liczył na to, że będzie to swojego rodzaju przewodnik, albo że raper niczym Cejrowski będzie boso przemierzał egzotyczne bezdroża, by skumać się z tubylcami – mógł się ostro rozczarować. Na płycie dominują jednak osobiste refleksje, jedne nad odwiedzonymi miejscami, ludźmi, którzy je zamieszkują, zwyczajami, inne nad swoim własnym życiem.
Gdybym miała wybrać najbardziej egzotyczne kawałki, byłyby to quebahombre – czyli muzyczna pocztówka z Meksyku oraz Changa – nagrana w RPA której motywem przewodnim jest narkotyczna wizja oraz wolność, jednak najbardziej egzotyczny w kawałku jest Ifani – lokalna gwiazda sceny hip-hopowej, nawijający w dwóch językach.
Jeśli chodzi o najmocniejsze punkty tego albumu, bez wahania: C’est la Vie – bit zrobiony przez Wrotasa niesamowicie bangla, do tego prześmiewczy tekst – nie myślcie, że Que jedynie wymienia tam znane marki na jednym wydechu – warto go po prostu przeczytać dokładniej, można znaleźć sporo gier słownych, metafor, które umkną przy pierwszym odsłuchu. Ironicznie o świcie mody w stolicy mody? Brawo. Warto też zwrócić uwagę na teledysk, który stworzył tło, które doskonale zgrało się z tekstem o świecie materializmu i lansu. Numer chyba najbardziej dopracowany spośród wszystkich czternastu.
Drugim mocnym punktem jest kawałek To nie jest hip-hop z gościnną zwrotką KRS-One’a. Musiał być niezłym pstryczkiem w nos Piha (który kiedyś przed koncertem Kuby wtargnął na scenę i zaczął krzyczeć, że „To nie jest hip-hop i nigdy nie będzie!”). Odpowiedź przyszła nie od razu, ale za to w jakim stylu. Legenda, człowiek, który od wielu lat robi tyle dla hip-hopu na feacie – tego chyba nikt się nie spodziewał. W dodatku bit jaki stworzyli Returnersi jest tak mocny i oldschoolowy, że zaryzykuję stwierdzenie, że nie powstydziłby się go DJ Premier.
Na uwagę zasługuje także Zorza w której najbardziej oczarował mnie klip. Spokój i chłód islandzkich krajobrazów zapiera dech w piersiach, obraz niby prosty, ale robi wrażenie, połączenie go z bardzo emocjonalnym tekstem – idealne. Znajdziemy również bardzo refleksyjne utwory jak Bollywood z Czesławem Mozilem na refrenie, traktujący o biedzie i nędzy na indyjskich ulicach, czy też Między słowami gdzie również mamy na refrenie gościa – Young Lugs’a, młodego Kanadyjczyka. Tutaj również warto przyjrzeć się teledyskowi – pomysł na zamknięcie obrazu w wyświetlaczu smartfona w punkt – podkreślił problem alienacji społeczeństwa kwitnącej wiśni poprzez zalewającą je falę technologii.
Na płycie nie jest jednak cały czas smutno. Mamy na przykład luźny, spontaniczny, energiczny, kojarzący się z szaloną przygodą numer Oh My Buddha, czy bezwzględny benger tej płyty – Madagaskar, który na koncertach robi niezły dym.
Reszta numerów jakoś mocno mnie nie porywa – dobrze brzmią jako całość albumu, ale słuchane losowo nie wywołują chęci by je zapętlać. Najsłabiej wypadła w moim (i jak się zdążyłam zorientować nie tylko w moim) odczuciu Arabska noc. Nie rozumiem co tam w ogóle robią Solar i Wac Toja. Choć Solar nawinął bardzo dobrą zwrotkę, która jest chyba jedyną obroną tego numeru, to z drugiej strony ci goście nie pasują do całokształtu egzotycznej przygody. Trochę zmarnowany potencjał marokańskiej wycieczki.

Ciężko oceniać tę płytę. Porównując ją do wcześniejszej dyskografii, można odnieść wrażenie, że Que trochę stępił pazury, już nie jest młody-gniewny, lecz nie widzę sensu podziału „nowego Quebo” i „starego Quebo”. Album owszem, różni się od poprzednich głównie tym, że został stworzony w innej konwencji i innych okolicznościach. Podróże nie tylko kształcą, ale też kształtują – charakter, światopogląd – jest to wyczuwalne, Quebonafide ma otwarty umysł, jest entuzjastycznie nastawiony na poznawanie świata, przelewa swoje odczucia i obserwacje na tracki. Dla lepszego zobrazowania: ciężko wymagać by nagrał coś z pierd****ęciem, podczas gdy widzi umierających ludzi w biały dzień na ulicy.
Bez wątpliwości nie można mu odmówić trzech rzeczy: 1) pomysłu na album 2) wysiłku i starań jakie włożył w tę produkcję 3) a w tym wszystkim szczerości.
Pomysł – stworzenie płyty, której motywem przewodnim jest podróżowanie i każdy kawałek jest zainspirowany innym miejscem na ziemi i co ważne – w nim powstał (to nie retrospekcje, wszystko działo się w czasie rzeczywistym): tego w polskim rapie jeszcze nie było i śmiem twierdzić, że już nie będzie. Dlaczego? Skopiowanie konceptu nawet, jeśli ktoś zrobiłby to lepiej, byłoby ryzykowne, a poza tym to trochę jak odgrzewanie kotleta.
Wkład własny – zarówno artystyczny, logistyczny i finansowy. Było to nie lada wyzwanie, skoro z każdego odwiedzonego miejsca Kuba przywiózł nam także obraz do nawiniętych przez się słow. Zrobienie teledysku do każdego kawałka na płycie w ogóle jest rzadko spotykane. Raper pokazuje, że mu się chce, że ma zajawkę by robić ciekawe rzeczy, w jego głowie jest mnóstwo świeżych, zaskakujących pomysłów. To takie połączenie przyjemnego z przyjemnym, bo któż z nas nie lubi podróżować, a z drugiej strony nie odniosłam wrażenia, że płyta powstała w artystycznych bólach i mękach, a raczej było to pozytywne doświadczenie oraz dobra zabawa – zatem określenie „pożytecznym” kompletnie nie pasuje.
Szczerość – mimo ogromnego hype’u na „Egzotykę” nie ma w tym materiale gwiazdorzenia. Co prawda raper na płycie wielokrotnie podkreśla swoje pochodzenie i kontrastuje z tym, co udało mu się osiągnąć, ale sodówka nie uderzyła do głowy – on się szczerze cieszy, że los tak się potoczył.
Wracając do tytułowego pytania – nie ważne jaka szkoła, a klasę bezsprzecznie pokazał. Poprzeczka w kategorii „rozmach” w polskim rapie oficjalnie została wzniesiona na wyżyny, ciężko będzie tam doskoczyć innym raperom, ale też samemu Quebonafide. Myślę, że od tej pory czegokolwiek nie stworzy będzie oceniane przez pryzmat „Egzotyki”, ale miejmy na uwadze że to taki artysta, który potrafi zaskoczyć i zaszokować.
Z niecierpliwością czekam na kolejne niespodzianki z jego strony, a „Egzotykę” oceniam na 4,5/5 w skali Dykty.