Recenzja #30 – Miuosh – Ulice Bogów

miuoshul

„Robimy płytę, ch** strzelił przerwę”

Tej płyty miało nie być, ale dobrze, że jest. Z chęcią stwierdziłbym, że do tego albumu wystarczy taka jednozdaniowa recenzja, ale… Zawsze jest jakieś „ale”. Po dobrze przyjętym PzK oraz udanym koncercie w NOSPRZ’e myśleliśmy, że będzie przerwa. Miuosh zaskoczył nas informacją o tym, że płyta jednak będzie. Oficjalną informację dostaliśmy mniej więcej pod koniec sierpnia/na początku września – mimo, że już wcześniej na fanpageu Facebookowym wisiała tajemnicza informacja pt. „Ulice Bogów”. Po raz kolejny pokazał nam, że Pan z Katowic naprawdę ma „etos pracy” i gdy coś go zainspiruję to nie czeka bezczynnie, tylko działa. Tym razem motorem napędowym były bity od Fleczera.

Nie dziwi mnie fakt, że to właśnie produkcje Fleczera „prowodyrem” tego albumu, gdyż są najmocniejszą stroną tej płyty. Odejście z mroczniejszych klimatów, jakie mogliśmy usłyszeć na poprzednim albumie wyszły Miuoshowi na plus. Fleczer skomponował nowoczesne bity mocno zainspirowane klasyką co daje niesamowity końcowy efekt. Miuosh ewidentnie dobrze czuje się na takich produkcjach i pod względem całokształtu wydaje mi się, że wyszło lepiej niż na „Panu z Katowic”. Trudno też mi określić, który beat się wyróżnia tym, że jest ponad lub poniżej średniej na albumie, która jest postawiona na ponadprzeciętnym poziomie. Znajdziemy tu bardzo klasyczne, kojarzące się z „Szóstym zmysłem” Pezeta – „Chicago” i nowocześnie brzmiące „Małpy”. Oba na dobrym poziomie mający wspólny klimat.

Z jednej strony fani ucieszą się, że Miuosh zaprezentował nowy materiał rok po ostatnim, jednak tu musimy powrócić do początkowego „ale”. W nawijce reprezentanta Fandango nie widać żadnego progresu, zresztą trudno spodziewać się na tym poziomie jakieś wielkiej różnicy. Jednak nie można też powiedzieć, że jest jakiś regres. Z pewną uszczypliwością mógłbym stwierdzić, że gdyby pozamieniać wokale na PzK i Ulice Bogów różnica byłaby nieznaczna. Oczywiście nie jest to jakiś ogromny minus, trudno oczekiwać wielkiej zmiany rok po roku. Miuosh nie jest jedynym raperem który boryka się z tym „problemem”. Mimo wszystko skomponował się z dobrymi bitami Fleczera idealnie i chętnie zobaczyłbym ich dalszą współprace w formie raper/producent.

Album jest przyjemny w odbiorze – jak już wspominałem Miuosh bardzo dobrze czuje się na produkcjach od Fleczera i daje nam to spójną dobrą kompozycje. Tekstowo też nie wymaga wielkiej uwagi od słuchacza. Dlatego sprawdzi się jako album do słuchania w tle, ale również Ci którzy chcą się „wsłuchać w tekst” nie będą zawiedzeni – szczególnie we wspominanym wcześniej „Chicago”, ale też w np. „Za mną”, „Byliśmy/1.5” oraz „Wizje”.

Ten ostatni utwór zasługuje na szczególną uwagę, gdyż jest z „gościnnym” udziałem Budki Suflera, a bardziej z użytym fragmentem utworu „Noc komety”. Takie połączenie pokazuję, że konwencja polskiej klasyki z nowoczesnym rapem sprawdza się bardzo dobrze i aż chciało by się słuchać więcej takich utworów. Zresztą chcąc nie chcąc, dla „hejterów” Miuosh jest jedną z postaci która wprowadziła polski rap „na salony” – Niecodziennie gra się koncert z orkiestrą symfoniczną w najnowocześniejszej sali koncertowej w Europie.

Podsumowując – płytę oceniam dobrze. Jednak i tak największe wrażenie na mnie zrobiła muzyka Fleczera, która podniosła poziom płyty. Gdyby nie on album byłby przeciętny, dlatego wielki ukłon w jego stronę. Nie jest to wielki krok w karierze Miuosha jak przy PzK, ale nie jest też krokiem w tył. Czy Ulice Bogów przysporzą nowych fanów Miuoshowi? Trudno stwierdzić, ale wydaje mi się, że autorowi i tak niezbyt na tym zależy. Póki co mamy album który utwierdza nas w stabilnej pozycji Pana z Katowic na scenie.

Ocena w skali Dykty 4/5