„Zupełnie inna sztuka, kiedy robisz to dla sztuki, a nie na sztuki”
Po dwóch latach przerwy w solowych projektach Klarenz wraca z długo zapowiadanym albumem pt. Wolne Sondy. Jak sam mówi — dopieszczał album, tak aby wszystko było dopracowane w każdym calu. „To jest statek, na którym zamykam tylko te rzeczy, które wyszły naturalnie i z ciarkami” – tak Klarenz opisywał prace nad albumem – no i wyszło…
Wolne Sondy to najdojrzalszy album w dorobku Klarenza. Nie tylko pod względem treści, ale i muzyki, za która odpowiada w 93% sam. Raper przyzwyczaił nas do mikrofonu przesiąkniętego jadem i żalem do polskiej rap sceny, na której wciąż jest outsiderem, mimo bardzo dobrego warsztatu. Cóż… pora zmienić przyzwyczajenia, ponieważ Klarenz chyba pogodził się z losem, jednak z pewnością nie stoi w roli „męczennika”. Przemianę rapera trudno nazwać rewolucją, to raczej ewolucja, dzięki której obrał inne priorytety.
Nie oznacza to, że brak mu ikry i kąśliwości. Wciąż w tekstach wylewane są punche, jednak nie są one kierowane w konkretnych ludzi, a w pewne zachowania. Te nie tylko są związane z rapem, ale również dotykają ogółu społeczeństwa. „Wolne Sondy” nie są albumem łatwo przyswajalnym, który możemy odpalić w piątkowy wieczór w celu relaksu. To nie jest płyta, która będzie słuchana na domówkach, ba to nawet nie jest krążek, który poleci Ci Twój ziomek. Nie chcę wchodzić w zbędny patos, ale muzyka Klarenza, a szczególnie album Wolne Sondy są skierowane dla wytrawnego słuchacza, który w gąszczu nijakiego rapu poszukuje treści, a tej jest tu sporo…
Oj… naprawdę sporo. Wolne Sondy są nabite treścią od A do Z, a to wymaga sporo skupienia od słuchacza. To dojrzały materiał, w którym Klarenz dużo mówi o sobie, o drodze którą przeszedł i jego wewnętrznej przemianie. Raper nabrał dystansu i przestał -mówiąc potocznie- się wkur**ać, skupiając się na swojej muzyce. W swoich tekstach nie uderza już tak mocno w polską rap scenę, koncentruje się teraz bardziej na społeczeństwie, trafnie punktując ludzkie zachowania — konsumpcjonizm, manipulacje, owczy pęd. Choć tak naprawdę to tylko tło do opowieści o samym Klarenzie.
Sam tekst to jednak nie wszystko, ważna jest też forma, w jakiej zostanie osadzony. Tu również Klarenz zaliczył spory progres i zdecydowanie słychać, że album jest bardzo dopracowany. Nie boi się ekspresji i w naturalny sposób wylewa teksty na bit. Gruntuje swoją indywidualność, bawiąc się swoim stylem. Klarenz nigdy nie stawiał na jednostajny rap, jednak Wolne Sondy to również najbardziej muzyczna płyta w dorobku rapera. 14 z 15 utworów na płycie wyprodukował sam i tu również widać, że bardzo skupił się na tym elemencie. Bity są nie tylko tłem dla wokalu, ale również wyrazem ekspresji i emocji Klarenza. Dopełniają całkowicie warstwę wokalną, tworząc spójną całość.
Czy warto było tyle czekać?
Szczerze mówiąc, sam bardzo czekałem na ten album. Pierwsze odsłuchy budziły we mnie mieszane uczucia i czułem wewnętrznie, że nie tego się spodziewałem. Dopiero z kolejnymi odsłuchami coraz to mocniej wkręcałem się w ten album i dostrzegać „kunszt” autora. Faktycznie wyszło „naturalnie i z ciarami”, choć album nie jest łatwy w odbiorze. Jest niczym śliwka w czekoladzie – nie każdy z początku ją lubi, a niektórzy nie polubią w ogóle. Trzeba przyznać jednak, że słychać to, jak album musiał dojrzeć i jak dokładnie selekcjonowane były utwory, tworząc najlepszy album w dorobku Klarenza. Wolne Sondy to produkt, który robiony jest „dla sztuki, a nie na sztuki”, jednak jest to dzieło sztuki nowoczesnej, a z jej odbiorem bywa różnie.
Ocena w skali Dykty 4,5/5