„Jedyne co czuję…to jest presja”.
„Serio ziomuś to nie mogło się udać, nikt nie stawiał na mnie grosza, a co gorsza nie wierzyłem sam w cuda.” – nawija Kękę na nowej płycie. Pietrek, gratulacje, udało się! Nic dodać, nic ująć – na tym mogłabym zakończyć moją recenzję.
Myślę, że część, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że dość spora część słuchaczy (czego potwierdzeniem jest dobre przyjęcie się albumu) się ze mną zgodzi i jeśli śledzili jego drogę, to nie potrzebują wyjaśnień. Jednak mimo to, chętnie rozwinę swoją myśl.
Pierwszy raz tego radomskiego rapera usłyszałam na Młodych Wilkach w 2012 roku. Pamiętam co pomyślałam wtedy: trochę stary jak na młodego wilka. Faktycznie, zadebiutował rok później, jako trzydziestolatek pod skrzydłami Prosto wydając „Takie rzeczy”. Ale nie wziął się znikąd (jak to często obecnie bywa w hip-hopowym świecie), przesiedział swoje w podziemiu, był zamieszany w parę projektów (np. Boa’s wraz z Kotzim), po prostu nie było dane, żeby wcześniej usłyszała go większa publiczność. Było w nim coś, co niewątpliwie przykuło moją uwagę – prawdziwość, naturalność. Coś innego, styl jedyny w swoim rodzaju. Z jednej strony prostota, o czym sam mówi na Trzecich Rzeczach w kawałku „Nie mogło się udać”: „Zawsze byłem inny niż chłopaki z Polski, nie gorszy, prostszy”. Wersów nie trzeba szczególnie rozkminiać, prawda jest podana na tacy, bez zbędnego owijania. Piotrek jest tak autentyczny w tym co robi, że obojętnie o czym rapuje, to jego twórczość w takim stopniu emanuje szczerością i wkładem własnym, że nie sposób mu uwierzyć i polubić.
Dlaczego nawiązuję do wcześniejszego dorobku radomianina? Po pierwsze dlatego, że Rzeczy tworzą pewną trylogię (choć moim zdaniem to nie koniec Rzeczy, jeszcze jakieś kiedyś usłyszymy). Po drugie: życie Kękiego = rap Kękiego, tak było od początku. Obojętnie czy słyszymy w kawałkach o melanżowym trybie życia, o kwestiach patriotycznych, czy też poruszane są bardzo poważne, życiowe tematy – wiemy, że zaczerpnięte jest to z życia artysty, innej opcji nawet nie bierzemy pod uwagę. Po trzecie, przez wszystkie „rzeczowe” płyty przewija się ten sam styl – prosty, ale nie głupi. Jak już wspomniałam wcześniej, może i nie trzeba siedzieć godzinami nad właściwą interpretacją poszczególnych wersów, ale dają do myślenia w inny, nawet bardziej wymagający sposób.
A nie ulega wątpliwości, że Piotrek „Trzecimi rzeczami” dał bardzo wiele do myślenia. To taki album, którego słuchając głównie zwraca się uwagę na przekaz. Jasne, że dostrzega się również inne aspekty typu: o, bicik dobrze buja, a tam melodyjny refren… ale najbardziej liczy się historia, która jest przedstawiona. Jest to bardzo osobista płyta, nie mogę powiedzieć, że najszczersza, bo wszystkie są szczere, ale Kękę naprawdę się na niej otworzył: „Gdzieś przy okazji też dla was wypluwam swoje emocje, chociaż to sprawia, że jestem nagi jak dziecko.”– słyszymy w „Troskach”.
Długo się zastanawiałam jak opisać fenomen tej płyty, na odpowiedź trafiłam przypadkiem, przeglądając profil facebookowy rapera. Znalazłam tam post jeszcze sprzed premiery, pozwolę sobie przytoczyć fragment:
„ […] Album nie mógł wyglądać inaczej, napisałem go, czując co czułem i widząc co widziałem. Ta zresztą myśl przyświecała mi przy wszystkich „Rzeczach”. To jest chyba główny wspólny mianownik 3 płyt: Pisać o tym co mam w głowie w OBECNEJ CHWILI. W tym sensie, „Trzecie Rzeczy” nie mogły być inne ani o milimetr. Nie mogły być oldskulniejsze ani njuskulniejsze. Nie mogły być spokojniejsze ani żywsze, delikatniejsze ani bardziej szorstkie.
Ja bym musiał być inny.
Przedstawiam Wam więc trzeci raz KęKiego, za to chyba pierwszy raz Piotrka.”
No właśnie. Idealne podsumowanie moich przemyśleń. I jedni mówią, że to materiał o „wygrywaniu życia”, inni mówią, że wcale nie i jest pełen goryczy, obaw. Stop! Zastanówmy się. Można nagrać kawałek o wygrywaniu życia i kawałek o wygrywaniu życia. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla jednych wygrywać życie to rozlewać hektolitry drogich alkoholi w otoczeniu najseksowniejszych panienek we wspaniałym apartamencie na egzotycznej wyspie w akompaniamencie bujającej muzy. Oczywiście najlepiej od razu po wyjściu spod skrzydeł rodziców i nie będąc zmuszonym w międzyczasie tyrać w nudnej pracy. Któż by tak nie chciał.
Kękę pokazuje na tym albumie, że wygrywanie życia może wyglądać zupełnie inaczej. Bez fajerwerków i naciąganego patosu. I nie to, że umniejszam mu sukcesu, absolutnie! To co ja widzę to dojrzałość. Przeszedł długą i niełatwą drogę, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym obecnie się znajduje. Ile to kosztowało wysiłku i wyrzeczeń wie tylko on sam, a niełatwo zmienić nagle tryb życia, nawet mimo mglistej wizji sukcesu. „Sukces parę spraw załatwia w zamian sporo dokłada i choć głupio o tym mówić, bo rozumiesz, niby wygrywamy życie, a naprawdę jedyne co czuję…to jest presja […]” – słyszymy w dobrze już znanej „Presji” promującej płytę.
Jako że Pietrek to „swój chłop”, zawsze mówi jak jest – po prostu, bez ceregieli, nie patyczkuje się: „Zawsze co chcę gadam, wasz Piotr Siara”. Nie inaczej jest w przypadku „Trzecich rzeczy”. Przyznaje: tak, dałem radę, udało mi się osiągnąć to czego chciałem, jestem zadowolony. Lecz pokazuje też tło tego sukcesu: to z jednej strony echo przeszłości, o której nie da się tak po prostu zapomnieć; to kochająca rodzina którą posiada; ale też osoby, które zamiast być przy nim i wspierać go na drodze którą obrał i motywować do dalszego działania, okazały kompletne niezrozumienie: „Nagle znika Ci większość kontaktów. Jesteś trzeźwy, więc omijasz balety, prosisz: „Nie dzwoń zrobiony”, nagle nie ma kolegi […]”.
Jeszcze kilka słów o innych ważnych aspektach płyty. Podobnie jak w przypadku Takich rzeczy i Nowych rzeczy na płycie nie ma gości, co podkreśla osobisty charakter trylogii. Za warstwę muzyczną odpowiedzialni są DonDe i Uraz– z którymi Kękę współpracował już na wcześniejszych Rzeczach, ale mamy tu także producentów takich jak: PLN.Beatz, Matek, Sergiusz, Kubi Producent, Świerzba, Deemz. Przeważają bardziej współczesne bity, choć słychać też klasyczne brzmienia. Moim zdaniem dobrze współgrają z energicznym, pełnym emocji wokalem. Jest dużo podśpiewywanek, głównie na refrenach, ale dobrze się komponują z całością, nawet refren z „Nic już nie muszę”, który słysząc po raz pierwszy może wprawić w spore zdziwienie, nawet lekkie zażenowanie, ale gwarantuje, że po kilku odsłuchach sami będziecie nucić „Lalalalalalalalalalalala” (chyba dobrze policzyłam ilość „la”).
Kiki dalej nie przyspiesza (co moim zdaniem nie jest mu potrzebne, niech robi chłopak swoje), natomiast stworzył bardzo ciekawy kawałek, numer 10 na płycie „Fala” na bicie Sergiusza. Odbiega on trochę od reszty, utrzymany w trochę mrocznym klimacie, mniej energiczny, ciężki, ale godny zwrócenia uwagi, szczególnie warstwa tekstowa, autor trochę się tu pobawił słowami.
Na co jeszcze polecam zwrócić uwagę? Przypomnę, że Kękę przed wypuszczeniem albumu do oficjalnej dystrybucji, zaserwował nam aż 5 singli go promujących wraz z klipami. Zdążyliśmy się już z nimi osłuchać, ale myślę, że do tej pory każdy ma ciary słysząc autoterapeutyczny „Smutek”, gdzie raper opisuje historię choroby alkoholowej swojej i ojca. Z drugiej strony mamy najpozytywniejszy kawałek na płycie –„Miłość”. To co w nim mnie urzekło to brak podniosłych, wyszukanych wyznań – miłość to też proste, codzienne gesty (jak zrobienie ukochanej budyniu), a przede wszystkim: wsparcie, rozmowa, obecność. „Nic już nie muszę”, o którym wspominałam już wcześniej, to bardzo klimatyczny utwór na bicie Kubiego – warto wiedzieć że producent ma zaledwie 16 lat. Natomiast po pierwszym odsłuchu całości uwagę mą zwróciły także: „Miraż”, „Fala”, „Nie mogło się udać”.
Ciężko mi wytypować jakiś TOP kawałków tego albumu, ponieważ podoba mi się jako całość i tak też polecam go sobie choć raz puścić. Najlepiej głośno, bo to (mimo dojrzałości i tematyki): mocny, energiczny, pełen pasji materiał.
P.s.: Tak zwlekałam z recenzją, że Trzecie rzeczy po upływie tygodnia od swojej premiery, zdążyły uzyskać próg wymagany do przyznania statusu platynowej płyty. Gratulacje!
Bez mrugnięcia okiem przyznaję 5/5 w skali dykty.