Recenzja – I JEST TO MOŻLIWE mixtape

W aktualnych czasach możemy wręcz mówić o przesycie rynku. W ciągu miesiąca wychodzi kilkanaście albumów i to licząc wyłącznie rapowe produkcje. Słuchacza co raz ciężej zainteresować, bo konkurencja jest duża, a i gust odbiorcy został otępiony. Bynajmniej ja tak uważam. Stąd też co raz częściej można słyszeć o super projektach, czy super grupach. Ostatnio specjalizuje się w tym 2020 label wydając jakiś czas temu club 2020, czy też całkiem niedawno „I JEST TO MOŻLIWE mixtape” z Mielzkym, Dwoma Sławami i Persem na bitach Returnersów któremu poświęcę kilka słów.

W pewnym momencie naszła mnie myśl, czy jest sens recenzować album, który w wersji fizycznej dostępny był jedynie w limitowanych preroderze. Kto się nie załapał, przespał, albo nie był zdecydowany może posłuchać krążek na streamingach. Doszedłem do wniosku, że przecież dziś wszystko jest dostępne w streamingach, a recenzje przyjęły funkcje sita informacyjnego.

Zatem czy warto sprawdzić „I JEST TO MOŻLIWE mixtape”? Warto. Czy to dobry album? No i tu zatrzymamy się nieco dłużej…

Formuła Mixtapów rządzi się swoimi prawami, a tworzenie supergrup idealnie się w nią wpisuje. Szczególnie, że mamy tu do czynienia z tak wyrazistymi osobowościami, które są silne samodzielnie. Czy grupowo potęgują moc? Okazuje się, że niekoniecznie, bo mimo że są razem na bicie to nadal silne indywidua, które postanowiły nagrać naście wspólnych kawałków.

Widać to już na pierwszy rzut oka, bo album nie jest sygnowany jakąś super nazwą ekipy, a zwyczajnie podpisany ksywami raperów. Niewątpliwie jest to zabieg mający nakręcić sprzedaż, czy odsłuchy. Szczególnie, że każdy z osobna ma sporą rzeszę fanów. Te jednostki jednak to nie zlepek niepasujących elementów, a całkiem zgrana drużyna i to słychać już od pierwszego uderzenia. Mimo tego nie mamy do czynienia z dziełem wybitnym. „I JEST TO MOŻLIWE mixtape” to dobra, aczkolwiek momentami przeciętna produkcja, bo można było się spodziewać czegoś więcej.

Płyta to bardzo zróżnicowany krążek, na którym znajdziemy trueschoolowe brzmienia, soczyste bangery, czy real talkowe nawijki. 13 dobrych kawałków, po których zostaje jednak pewny niedosyt i ta myśl, że mogło być lepiej.

Choć nikt z tej ekipy nie gryzie się w język i każdy kładzie nieraz mocne wersy, to przy odsłuchu na pierwszy plan zazwyczaj wybija się Rado i Astek z duetu Dwa Sławy. I to oni są najwyrazistszymi jednostkami przyćmiewając nieco Mielzkiego i Persa. Może być to związane z tym, że to właśnie ich wokale wybijają się podczas melodyjnych refrenów, których nie brakuje na tym krążku. To właśnie one robią robotę nadając luzu i letniego charakteru. Co ciekawe album o wiele lepiej słucha się w aucie, aniżeli w domowym zaciszu. To jednak już specyfika formatu.

Na płycie znajdziemy kilka kawałków przy których głowa sama się buja – jest to m.in. Tranquillo, Spalacz Bud,  Mewa. Są też słabsze punkty jak chociażby Chybił trafił, choć przyznam że przemawia przeze mnie niechęć do „klubowych” brzmień.

O bitach nie ma sensu się rozpisywać bo The Returnes to marka sama w sobie i w ciemno wiadomo, że muzycznie to album na najwyższym hip hopowym poziomie. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że za część bitów odpowiada Pers i trzeba przyznać, że dotrzymał kroku Returnersom.

Oceniając album pod kątem tego, że jest mixtapem to trzeba przyznać, że to dobry materiał, idealny na chwilę chillu, bez większych rozkmin. Wspomniany niedosyt związany jest ze świadomości potencjału jaki drzemie w tej ekipie. Kawałki z krążka z pewnością nie raz pojawią się w głośnikach, szczególnie tych samochodowych. Jednak przyznam szczerze jako całość nie zapadnie głęboko w pamięć.

Ocena w skali Dykty 3,5/5

Rating: 3.5 out of 5.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *