Recenzja – W.E.N.A. – Niepamięć

 

 

fot. Bartosz Kokot

 

Jeśli masz ochotę odpocząć od wszechogarniającego newschoolu, gdy słyszysz autotune wywracasz oczami, a od dawna miałeś chrapkę na klasyczne bity i na to by przenieść się w klimat dawnych lat – śmiało możesz kupić ten album w ciemno.

Może trochę zaleciało banałem, ale „Niepamięć” bez dyskusji wyróżnia się na tle materiału obecnie dostępnego na polskim rynku hip-hopowym.  Już pierwszy singiel – „2007” mocno zasugerował klimat albumu, zarówno pod względem muzycznym jak i w kwestii przekazu. Jak zapowiada sam W.E.N.A. – „(…) to osobisty album o przemijaniu. Podejmuje między innymi temat młodości z punktu widzenia dorosłego człowieka uwikłanego w pogoń za lepszym życiem.”

Trudno się nie zgodzić, twórczość Wudoe zawsze była osobista – czasem mniej, czasem bardziej (np. „Monochromy EP”), jednak ten wątek stale się przewijał. Dekadę po wydaniu pierwszego nielegala zostajemy zabrani w podróż – trochę do przeszłości, a trochę zapauzowani w teraźniejszości, by przyjrzeć się na spokojnie paru sprawom.

Spokój ten niestety został zakłócony słuchaczom przez… akcję promocyjną. Dlaczego do tego nawiązuję? Bo wzbudziła spory niesmak i wydała się absurdalna, co chcąc nie chcąc miało wpływ na odbiór materiału. Problem wzmożonego konsumpcjonizmu i płytkiego, bezrefleksyjnego odbioru i odwrotnie – udostępniane czysto komercyjnych treści, które nie niosą ze sobą głębszego przekazu, co prawda zostały zauważone, ale…  u samego inicjatora akcji. Raper chciał akcją promocyjną płyty zwrócić uwagę m. in. na ważny element życia każdego z nas (nie oszukujmy się), jakim są social media. A dokładniej podejście do nich ich użytkowników. Wyszło niefortunnie, bo cała uwaga została skupiona nie na refleksjach, a na zarzutach hipokryzji w jego stronę. Szkoda, bo album akurat sam w sobie jest bardzo dobry. Ironia, że akurat otoczka, to główne założenie przysłoniła. Usunięcie treści z kanałów społecznościowych niestety nie spowodowało usunięcia ich z głów odbiorców. Zamiast niepamięci, pamięć dała o sobie znać nazbyt dobrze. Owszem, rozgłos przed premierą jest potrzebny, ale zasada „nie ważne co mówią, ważne żeby nie mylili nazwiska” tu się nie sprawdza.

 

fot. Bartosz Kokot

 

Odstawmy jednak na bok kwestie wizerunkowe i przejdźmy do części właściwej. Wspomniany wcześniej motyw pogoni, akurat w polskim rapie niczym nowym nie jest. Zmieniły się tylko realia i w miarę upływu czasu, dorastania spojrzenie na życie i całą jego otoczkę. Biorąc pod uwagę treść albumu i konwencję – skierowany jest on raczej do dojrzałego słuchacza, któremu o wiele łatwiej utożsamić się z przemyśleniami na płycie, aniżeli do bardzo młodego grona, które siłą rzeczy na swoją młodość z dystansem nie spojrzy.

„Stare osiedle nie wygląda już jak kiedyś. Nie sądzę, żebyś w 99′ na nim umiał przeżyć. Windy całe w tagach, palce całe w flamach, kiedy zjeżdżały na parter wszystkie były Montana Maxx (…)” to nie jest opis tylko Marymontu, ale każdego większego osiedla w Polsce w tamtym, a nawet późniejszym czasie. Chciałoby się powiedzieć, że słysząc takie wersy aż łezka się kręci w oku. W „Niepamięci” z jednej strony znajdziemy sporo sentymentu i retrospekcji. Jednak czas, w którym rap nie leciał jeszcze w MTV, a nawet już ten w którym leciała muzyka, jest dawno za nami. Dlatego z drugiej strony, mamy tu bardzo aktualne treści. Równowaga została zachowana, mimo że koncept jeden – płyta jest różnorodna.

Z jednej strony chilloutowe, samplowane bity, skrecze, żywe instrumenty, z drugiej – bardzo dynamiczne i wkur**oine. Niewątpliwie dobór podkładów właśnie jest najmocniejszym punktem albumu. Mimo że producentów jest wielu i są z różnych bajek, całościowo pod względem muzycznym jest spójnie. Przyznam, że mimo tego, że zawsze dużą uwagę skupiam na tekstach, to odsłuchując „Niepamięć” zdarzyło mi się na chwilę „wyłączyć” i  nie bacząc na słowa, posłuchać samej muzyki. Nie ma sensu oceniając robić podziału na muzykę i tekst, bo one się bardzo dobrze dopełniają.

 

fot. Bartosz Kokot

 

Już od początku w „Intruzie”, raper zwraca się bezpośrednio do słuchacza: „Może straciłem przekaz, a może po prostu przestałeś rozumieć. Skąd mam to wiedzieć, dawno już nie pytałeś co u mnie. Nie widziałeś co umiem, nie słuchałeś jak mówię (…)”. Od czasu ostatnich nagrywek ma sporo do powiedzenia, więc warto posłuchać.

Moim faworytem jest „Oasis” – nie boję się stwierdzić, że bit który stworzył Oer w połączeniu ze skrzypcami Łukasza Sylwestrzaka to jest mistrzostwo świata. Do tego mocno osobisty i refleksyjny tekst, przenosi nas trochę w klimat „Monochromów”.  Do epki tej nawiązują też bardzo osobiste „Ślady” i  „Leniwe dni”, które słysząc po raz pierwszy, na równie leniwym podkładzie Holaka można uznać, że jest to chillowy kawałek, a tak naprawdę to smutny numer o samotności.

Przeciwwagą są bardzo energiczne numery takie jak: „Wściekłe psy”, „2003” czy „Grant Hill” na bicie HVZX , który na myśl przywodzi starego dobrego Wenę z czasów „Wyższego Dobra” i dobrze znany track – „ S-A-L-U-T-U-J”.

Gościnnie dograli się tylko Paluch, Holak i PlanBe. Czemu tak ubogo w gości – chciałoby się powiedzieć, ale moim zdaniem to akurat wyszło na plus. Właściwie mogłoby ich nie być wcale. Albo być inni. Nie mówię, że „Zawsze mam czas” i „Ten stan” to złe numery, ale na pewno nie są najmocniejsze, a patrząc na materiał całościowo, można odnieść wrażenie że trochę nie pasują. Ten pierwszy brzmi bardziej jakby pochodził ze „Złotej Owcy” (najnowsza płyta Palucha przyp. red.). Zarówno bit jak i refren Holaka są mocno „paluchowe”. Drugi, z PlanemBe na refrenie – cóż jest przyjemny, ale chyba tyle można o nim powiedzieć (niestety za sprawą tego refrenu właśnie).  Może gdyby inni artyści pojawili się na featach, byłoby ciekawiej, mogłoby to wzbogacić album… kto wie…

„Niepamięć” kończy genialny w swoim minimalizmie kawałek „Niebo na sekundę”. Oszczędny w słowach, ale niosący ze sobą wiele pytań bez odpowiedzi. „Ile zabierzesz do grobu z tego co zdążysz zarobić. Przez cud narodzin i skomplikowane życia drogi, po czerwień kwiatów składanych na groby.” – dobre, refleksyjne zakończenie krążka.

To jest płyta, której dobrze się słucha jako całości, bez konieczności pomijania jakiegokolwiek kawałka. Warsztatowo, tekstowo, muzycznie – trafia w punkt. Mimo że starszy, bogatszy o różne doświadczenia i z pozycji dystansu, Wudoe jest w formie. Mam nadzieję tylko, że mimo wersu z „1997”: „Śmieszne ilu sytuacji w życiu nie przewidzisz”, w przyszłości będzie przewidywał bardziej i patrzył szerzej, aby takie sytuacje, jak przywołana na początku z promocją płyty się nie powtarzały. Odbiorca nie będzie skazany na dysonans pomiędzy tym co widzi, a tym co słyszy i będzie mógł się skupić na tym, co najważniejsze – na muzyce.

 

Oceniam na 4/5 w skali Dykty.