Recenzja – Bisz/Radex – Wilczy humor

14877041_1138847256194254_914769607_n

 

„Bo najbardziej w tej grze uwielbiam mylić pogoń”

„Wilczy humor” to kolejny dowód na to, że artysta chce wykraczać i wykracza poza hip-hopową konwencję. Czy to dobrze? Czy współpraca z Radexem była korzystnym posunięciem? „Lecz on chciał nurkować głęboko, poławiać perły, wierny głosowi swej sztuki” – lepiej niż sam Bisz nie określiłabym jego artyzmu.

Raper tym razem zanurkował bardzo głęboko i bardzo daleko, gdzieś za horyzontem pozostawiając hip-hopową przystań. Warstwa muzyczna z trueschoolowymi bitami ma niewiele wspólnego. A co do połowu… czy słuchacz wyłowi perły podczas podróży przez płytę? To już zależy od indywidualnego podejścia. Materiał z pewnością nie należy do łatwych w odbiorze – głównie przez zderzenie się dwóch „muzycznych światów”.

Z początku może się zdawać, że podkłady zupełnie nie pasują do rapowanego tekstu. Wszak Radex nie jest hip-hopowym producentem,  głównie kojarzony jest jako lider rockowego zespołu Pustki. Można odnieść wrażenie, że aranżacje są całkowicie sprzeczne, pełno tu wszystkiego: od gitar basowych, drewnianych instrumentów dętych, bongosów po rockowe brzmienia i elektronikę. Panuje tu niezły misz-masz. Z jednej strony minimalistyczne, „połamane” podkłady, a tu nagle przesiąknięty elektroniką „Znak zapytania”. Można znaleźć też bardzo melodyjne, śpiewne momenty („Potlacz!”), by za chwilę przenieść się na dancefloor w kawałku „Dorośli”. Wbrew pozorom, to bardzo przemyślany artystyczny chaos.

Gdy urządziłam sobie pierwszy oficjalny odsłuch albumu, jedyne co mi przyszło na myśl – Poniosło cię Biszu.  Co prawda artysta nigdy nie przyzwyczajał fanów do… niczego. Każdy kolejny album czy to z B.O.K. czy solowy „Wilk chodnikowy” mocno różnił się od poprzedniego. Zaskakiwał, zastanawiał, wprawiał w zakłopotanie, podziw. Przede wszystkim zawsze dawał wiele do myślenia, poprzez zmuszenie do rozważań na płaszczyźnie przekazu i warstwy tekstowej. Biorąc pod uwagę całą dyskografię z pewnością nie można się nią znudzić – nawet za setnym przesłuchaniem można odkryć coś nowego. Nie inaczej jest w przypadku „Wilczego humoru”.

Przed premierą płyty, jej twórcy długo i intensywnie zastanawiali nad tym, jak zostanie ona przyjęta. Bisz na swoim facebookowym profilu pisał: „Tacy ludzie jak my tylko sprawiają problemy. Nie wiadomo na półce z jakim gatunkiem położyć naszą płytę, nie wiadomo czy puścić ją w radiu czy nie, czy wrzucenie nas na wall’a to dobry strzał czy raczej wstydliwe faux pas. Nie wiadomo co z nami zrobić – przemilczeć czy nagłośnić? Zbagatelizować, czy nadać rangę? Jesteśmy jak kamień w wygodnym, sportowym, markowym bucie rzeczywistości oraz muzycznego rynku – i co z nami zrobią?”.

I muszę mu przyznać rację. Jeśli przyjrzeć się hip-hopowemu środowisku, to moim zdaniem – w porównaniu do poprzednich krążków – mało o „Wilczym humorze” słychać. Wierni słuchacze Bisza pójdą za nim w każdą szaloną wędrówkę w nieznane i okażą zrozumienie dla jego potrzeby rozwijania się i przecierania nowych szlaków. Natomiast wierni słuchacze hip-hopu już niekoniecznie. Ta podróż może się dla nich okazać zbyt hardcorowa już na starcie, w wyniku czego zbyt szybko odpuszczą. Ale! Ta produkcja – eksperyment stała się przedmiotem zainteresowania dużo szerszego grona fanów muzyki (tak, po prostu muzyki).

Jest to bowiem album zdecydowanie wkraczający w alternatywę. To krok w przód czy w bok? Czy to naprawdę aż tak istotne? Tego właśnie obawia się raper: „Uważaj gdzie stopy stawiasz, bo cię wezmą w nawias. Ciężko nawiać, gdy szuflada się zamyka zamiast drzwi, co miały się otwierać ku przygodzie.” Oczywiście to nowy kierunek w twórczości obu panów, ale Bisz został ten sam. Nie mają większego sensu i znaczenia próby włożenia go w jakiekolwiek ramy. Zresztą, on sam jak przystało na wilka najbardziej ceni sobie wolność.

Może nie jest już tak podniosły jak na „Labiryncie Babel”, teraz stawia na ironiczne przedstawienie rzeczywistości w której żyjemy i co więcej – wkraczamy w dorosłość. Właśnie podróż w dorosłość stanowi motyw przewodni płyty. Jest to proces mozolny, wyczerpujący i zagmatwany, ponadto: „Dorosłość to uniform, kres poszukiwania. To nie proces rozwoju, raczej ograniczania. Będąc tożsamy z sobą samym – co więcej robić? Znając swój kształt i swoje ramy – jesteś skończony”.

Widać tu dobrze przemyślany koncept. Autoironiczne rozważania rozpoczyna „Grymas losu” w którym Bisz zadaje najważniejsze pytanie: Czy warto? Pomimo próby odpowiedzi na nie w kolejnych utworach, wychodzi na to, że nic nie jest do końca jasne pośród grymasów jakie serwuje nieprzewidywalny los. Otoczenie, współczesność, zastane warunki nie pomagają w szukaniu jakiś prawidłowości, w głowie ciągle pojawia się znak zapytania. „Chcąc wyhodować kły, trzeba pozbyć się mlecznych zębów i z jasnych względów z ciasnych kręgów wyjść, by nie wpaść do pułapki trendów. Iść swoją własną drogą myląc pogoń.” Cóż więc zrobić, gdy chcemy dorosnąć, ale jednocześnie nie mamy ochoty podporządkować się temu, co dzieje się wokół nas? Najlepszym rozwiązaniem w tym przypadku wydaje się być wypłacenie światu „mentalnego liścia”.

Przede wszystkim dostajemy kolejną porcję kwestii do przemyślenia. Raper nie podaje nam nic na tacy i jak to bywało już do tej pory – czasem trzeba się nieźle nagimnastykować, by trafnie zinterpretować niejednoznaczne wersy. W tym właśnie tkwi urok Jarka. Co ciekawe, tym razem przyjął postawę o wiele bardziej zdystansowaną: „Coraz mniej ochoty, żeby wtykać kij w mrowisko. Mrówki chyba lubią mrówcze życie ponad wszystko.”.

Z każdym kolejnym przesłuchaniem albumu muzyka Radexa coraz lepiej współgra z charyzmatycznym sposobem nawijania Bisza. To, jak raper wpasował się w te nie hip-hopowe aranżacje jest bardzo istotne, ponieważ od napisania znakomitych tekstów (co do tego wątpliwości nie miałam ani przez chwilę) ważniejsza jest umiejętność ich przekazania. Nie było z tym problemu, zabawa słowem zarówno na papierze jak i przed mikrofonem wychodzą świetnie: modulacja głosu, akcentowanie… pierwsza klasa. „Do niczego nie podobni, wyjęci spod prawa i lewa, i spod poły płaszcza” – ale w końcu dochodzimy do wniosku, że to nie mogło wyglądać inaczej, a przypadkowa znajomość muzyków zaowocowała bardzo dobrą kompozycją.

Wracając do wcześniej wspomnianych pereł – ja bym je zamieniła na diament. „Wilczy humor” porównałabym do diamentu w stanie surowym, którego zamiast wkładać w „odpowiednią” szufladkę, słuchacze sami sobie powinni oszlifować.

 

Osobiście oszlifowałam do oceny 4,5/5 w skali Dykty

2 thoughts on “Recenzja – Bisz/Radex – Wilczy humor”

  1. Dobra płyta Bisza, coś nowego na PL hip-hop scenie co idzie w dobrym kierunku, nie to co gang albani(jeżeli wciąż to jest hip hop), czy też to co teraz robi tede

    1. Płyta bardzo dobra, ale trudna w odbiorze. Obawiam się, że nie wszyscy słuchacze są gotowi na taki powiew „nowości”. Już przy „Labiryncie Babel” były głosy, że to za ciężki materiał, a teraz współpraca z nie hip-hopowym producentem – to w ogóle hardkorowe posunięcie. A jeśli chodzi o hop-hopowe ramy, to jak już wspominałam można krzyczeć, że to czy tamto „to nie jest hip-hop”, tylko czy to ma wiekszy sens? A wracając do „Wilczego humoru” mam nadzieję, że mimo wszystko zostanie doceniony :)

Comments are closed.