Recenzja- Bisz/Elhuana – Ukryte w śniegu

 

Czy TE ZIMY wróciły?

 

W obliczu (niewątpliwego) sukcesu „Wilka chodnikowego”, a później zupełnego odbicia w bardziej nie-rapowe konwencje mogła nam umknąć podziemna twórczość Bisza. A szkoda, bo było w niej mnóstwo młodzieńczej pasji, uporu, emocji… Do czego dążę?

Słysząc pierwszy singiel z „Ukryte w śniegu” (o takim samym tytule zresztą) od razu na myśl nasunęła się taka perełka z dyskografii Bisza, jak króciutka epka „Zimy”. Co prawda była najmniej buntowniczą z tych undergroundowych, ale nie w tym rzecz. Wydana w 2007 roku, więc nic dziwnego, że słychać niedociągnięcia, miejscami trzeszczące brzmienie, klimat przybrudzony, ale niezwykły.

Coś z tego klimatu znajduje się na projekcie z Elhuaną. Magia…urok? To „coś” – na tyle specyficznego, że nie sposób to podrobić.  Muzycznie mamy spore zaskoczenie, bo ostatnie projekty były mniej rapowe, a bardziej eksperymentalne. Przez próby łączenia różnych, z pozoru często nie pasujących do siebie brzmień, także cięższe w odbiorze. Stanowcze zarzekanie się, że już koniec z Wilkiem też przyczyniło się do oczekiwań na kolejny krok w bok, na pewno nie na powrót do korzeni.

Niespodzianką był też wybór producenta, o Elhuanie mało kto słyszał, a wiadomo – nieznane zazwyczaj rodzi dystans. Jeśli były obawy, zupełnie niepotrzebnie, ten chłopak zrobił kawał dobrej roboty. Jest rok 2018 i nie słychać by ktoś się bawił w takie konwencje, a on zrobił to w wyśmienitym stylu.

„Ukryte w śniegu” z „Zimami” łączy nie tylko mroźny tytuł, ale mimo zgoła innej tematyki, wspomniany już wcześniej klimat. Lekko porysowany, pełen „niepożądanych”, „przeszkadzających” dźwięków, ale spokojny. Ten spokój nie jest równoznaczny z nudą, monotonią. I choć odsłuchując album ma się wrażenie, że ktoś tu zapomniał o mixie i masteringu – efekt nie kłuje w uszy, wręcz przeciwnie: jest przyjemny i idealnie współgra, tworząc ten paradoksalnie harmonijny klimat.

 

 

Kawałki Bisza, o ile raczej nigdy nie wpasowywały się w chillowy, wakacyjny klimat, o tyle z niezbyt sprzyjającą aurą zawsze komponują się idealnie. Znów zostajemy zabrani w zimową przygodę, ale tym razem jest ona bardziej tłem niż podstawą. Poetyckich opisów i zachwytu nad aurą tu niewiele, jest to bardziej metaforyczny obraz – dominują refleksje nad otaczającą rzeczywistością.To artysta który lubi zaskakiwać, więc wydał coś, czego raczej nikt się nie spodziewał – przyjemna, lekką, klimatyczną epkę. Kolejna, nowa porcja przemyśleń została podana tym razem w bardzo przystępnej formie.

Zabrakło niestety emocji. A przynajmniej w takiej dawce jak to zwykle bywało. Bisz już nie toczy młodzieńczego „Beefu ze światem” – nie w takiej formie jak kiedyś, od jakiegoś czasu wybiera opanowaną pozycję. Nie wychodzi mu to na złe, bo obserwatorem jest dobrym, a jego spostrzeżenia są zawsze w punkt. Operowanie słowem to w jego wykonaniu wyższa szkoła jazdy, ale pisanie kolejny raz o bogactwie środków stylistycznych i odwołań (jak na poetę przystało) znudziło by nawet mnie.  Nie wiem czy to przez zdystansowanie do świata, czy przez całościowy wydźwięk krążka ale troszkę za mało ekspresji, jak na tak istotne tematy, które zostały poruszone.

Próżno się doszukiwać innych zastrzeżeń, to solidnie przygotowany, przemyślany materiał. Trochę o przeminionym buncie, trochę o ideałach, o obecnej sytuacji światka hip-hopowego – okraszony muzyką, która na pewno zadowoli sentymentalnych trueschoolowców, ale otwarte głowy też z pewnością wyczują ten potencjał. Bardzo rozległe refleksje, ale jakże aktualne, a wszystko to w puchu ukryte. Mimo że aura się powoli zmienia, to wieczory nadal skłaniają do rozkminek, a na takie okoliczności ten album pasuje idealnie.

 

Oceniam na 4,5/5 w skali Dykty.