„To jest rap z boiska, to jest hajs z boiska, za ten hajs ściga nas policja” – rymował w 2004 roku Małolat. Zaledwie trochę ponad 10 lat później, próżno szukać na osiedlowych boiskach rapu, osiedlowych chłopaczków robiących nie do końca czyste interesy… w ogóle: czy ktoś jeszcze spotyka się na boiskach?
Oczywiście na każdym polskim osiedlu znajdą się jeszcze niedobitki ekip, które przeżywały swoją świetność kilka/kilkanaście lat temu, ale „godnych” następców jakoś nie widać. Starzy wyjadacze mają ważniejsze sprawy na głowie: praca, rodzina (trudno, żeby całe życie pić piwo na murku). A pokolenie wkraczające na osiedla nie musi już gonić towaru i mieć w głowie przestępczych myśli, bo jednak czasy troszkę się zmieniły. Nawet gdy chcą posłuchać rapu – nie muszą wychodzić pod klatkę i słuchać go z ziomkami na boomboxie, wystarczy że wklepią taki tytuł, jaki tylko zapragną w wyszukiwarkę YouTube, a jeśli będą chcieli podzielić się przemyśleniami na temat kawałka to po prostu napiszą komentarz.
W „Ukrytym w mieście krzyku” młodziutki Pezet nawija, że to świat go zmusza do buntu oraz o potrzebie zmiany gruntu. Dekadę później stawiam dwa pytania: 1) czy jest się jeszcze o co buntować? 2) czy ten grunt nie zmienił się sam?
Charakter hip-hopu w Polsce niewątpliwie się zmienił na przestrzeni czasu. Podstawą każdej subkultury kiedyś był bunt. Czy to przeciwko systemowi, władzy, policji, zastanemu obrazowi świata – ogólnie. Wyrażano go najczęściej ekspresywnie – w sztuce ulicznej, z czym utożsamiało się wiele osób. Hip-hopowa kultura była czymś hermetycznym, miało to swój urok. Choć przedstawiciele środowiska próbowali się pokazać światu, zaistnieć w mediach, to nie kończyło się to dla nich pomyślnie – wystarczy przypomnieć sobie nieszczęsnych „Blokersów” albo twór zwany hip-hopolo.
Teraz (niestety albo stety) hip-hop jest dla każdego na wyciągnięcie ręki/myszki/palca na dotykowym ekranie. Rap z boiska przeniósł się do internetu, a i buntować się w sumie nie ma po co i mało kto już biegnie w pogoni za lepszej jakości życiem, bo zmieniła się ona pod wpływem czasu.
I wielu osobom przeszkadza: że raperzy już nie muszą szukać atencji – wytwórnie same o nich zabiegają, organizuje się akcje typu Młode Wilki, by promować młodych zdolnych; że wyjście z podziemia na legal zostało maksymalnie skrócone; że czasem wszystko zależy od ilości wyświetleń na YouTube, a nie od pracy i wysiłku włożonych w swoje działania… Lecz zastanówmy się, czy warto stać w miejscu i niczym Pih krzyczeć: „To nie jest hip-hop”?
Realia się zmieniły, świat się zmienił. Środowisko hip-hopowe już nie wygląda tak jak kilkanaście lat temu, ale nie ma się czemu dziwić. Skoro pierwotne wartości – bunt i silna potrzeba jego wyrażania, ekspresja – przestały mieć takie znaczenie, to z czym tu się utożsamiać? Po drugie: łatwiej się identyfikować z grupką 20 ludzi, których mniej lub bardziej znamy, ale pochodzimy z tego samego środowiska, słuchamy takiej samej muzyki, prowadzimy podobny styl życia i widzimy się face to face; czy z kilkoma tysiącami ludzi przez internet, o których nie wiemy nic?
Biorę pod uwagę fakt, że nie każdemu podoba to, co wychodzi teraz, jak wygląda ta kultura ogółem i wolą starsze produkcje i to jak hip-hop wyglądał kiedyś. Ale czy podziały na oldschoolowców i newschoolowców mają głębszy sens? Czy jak „wychowałam się” na „Muzyce Klasycznej” i pierwszej Moleście to znaczy, że nie mam prawa się zajarać twórczością Quebonafide?
Czy słuchacze rapu nie powinni chociaż czasem się cieszyć, że on nie stoi w miejscu i się rozwija? Jeśliby wykazać trochę mniej roszczeniowości, a więcej otwartości – na pewno nie wyszło by to na złe. Bo przyznajcie, ciężko teraz nawijać o osiedlowych akcjach, które wydarzyły się kupę czasu temu, a delikwenci, którzy musieli ponieść za nie konsekwencje już dawno zdążyli wyjść z więzienia. Trochę mija się z celem, czyż nie?
Dlatego fajnie, jak słuchacz jest świadomy. Potrafi odróżnić, czy coś jest zrobione dla zajawki czy pod publikę; potrafi docenić jeśli coś jest dobre, mimo że nie do końca w stylu w którym się lubuje i odwrotnie – przyznać jeśli coś jest zwyczajnie gówniane; nie stoi w miejscu, jest otwarty, zachowując przy tym swoje zdanie oczywiście. Rozumie, że to, co było nie wróci i nie będzie wymagał, żeby na siłę to wskrzesić – po prostu włączy sobie odpowiednią płytę i przeniesie się w czasie. Nie będzie się również oburzał, że teraz nie wychodzi nic wartościowego, tylko poszuka, poczeka, aż znajdzie coś, co doceni (bo nie wierzę, że nie).
Więc gdzie jest teraz rap z boiska? Może już nie na chodnikowych płytach, ale na CD, winylach, kasetach na pewno jeszcze można go znaleźć, a nawet… w internecie:
P.s.: Warto wracać do starych płyt, polecam.
Mielzky się buntuje :)
Owszem, Mielzky ma serducho do rapu jak mało kto :)