#16 – B.O.K – Labirynt Babel

OKŁADKA
Znam Cię, Biszu, wcale nie chciałbyś być przezroczysty
– taka myśl-parafraza kotłuje mi się w głowie już właściwie od pierwszego kontaktu z płytą. A nawet jeśl chciałbyś być – nie jesteś. Jak przystało na lidera.
Na premierę Labiryntu Babel czekali zarówno Ci lepiej znający Bisza z solowej twórczości, jak i Ci, którzy kojarzą go z mocny, wyrazistymi aranżacjami tworzonymi w składzie B.O.K. .
Czy któraś z tych grup się zawiodła ?

Zacznijmy od początku : tytuł płyty – Labirynt Babel – specyficzny oksymoron, słowa  może nie tyle przeciwstawne, co przewrotnie zrównujące ze sobą mity i Biblię, Boga . To, że ten tytuł jest wyjątkowo trafny, potwierdza merytoryka płyty. Istotnie, znajdujemy się w labiryncie prowokujących  i czasem stojących w sprzeczności ze sobą wersów, z których część trafia celnie w umysł słuchacza,a część umyka podczas gdy sami poddajemy się, nawet niechcący krótkiej refleksji. Ten zabieg sprawia, że sięgając po płytę za każdym razem znajdziemy w niej coś innego. Z drugiej strony mamy autora tekstów, bawiącego się ideami i wcieleniami,pozwalając zaledwie na mu muśnięcie jego prawdziwego ja.
 „Czym jest życie, czym jest sens jego, kto to pojmie/Wyczerpałem pulę możliwości – no to po mnie”

Inną kwestią jest, że  poza epizodami, tak agresywnego w nawijce  Bisza jeszcze nie było . Na płycie niemal każdy fragment wybrzmiewa z ogromną energią i pasją. Uwypukla to muzyka, na doskonałym poziomie, fantastycznie współgrająca z wokalistą (poza wyjątkami jak Prometeusz, gdzie drażniący sampel i momentami za ostra a momentami znikająca właściwie całkiem muzyka sprawiają, że ciężko cieszyć się słuchaniem) urządzająca doskonale plastyczny, muzyczny teatr, starająca się czasem milknąć podczas zwrotek, narastająca stopniowo, kiedy kawałek zbliża się ku końcowi, eksplodująca z całą mocą na finał, jednak nigdy nie dająca się zignorować ( najlepiej widoczne w fantastycznym Opowiedz mi o swoich planach). Czy utwory brzmiałyby tak samo bez pozostałych pięciu osób tworzących B.O.K ? Bez magicznej, momentami mrocznej muzyki podkręcającej jesienną atmosferę do maksimum, przepełnionej instrumentami bez problemu deklasując wypuszczane często „od tak” syntetyczne bity .

Płyta jest dopracowana, podczas słuchania nie jeden raz na plecach pojawiają się ciary, całości słucha się przyjemnie, a próby „rozkminienia” Bisza są intelektualną przyjemnością. Dużym plusem dla mnie jest to, że w tekstach pojawia się mniej niż zwykle oczywistego moralizowania, a więcej egzystencjalnych pytań na które odpowiedzi słuchacz musi poszukać sam. Jednak Biszu nie byłby sobą, nie protestując uparcie przeciwko znieczulicy i konsumpcjonizmowi.

Zastanawiający jest dominujący brak wyraźnych refrenów, i zastąpienie ich czasem krótkim zdaniem, czasem jednym wyrazem w większości utworów. O ile w części  jest to absolutnie uzasadnione, i brzmi, tak momentami pozostawia spory niedosyt a nawet irytuje, tworząc nieprzyjemne wrażenie maniery.

Czy te rozważania przywiodły mnie ku odpowiedzi na pytanie postawione na początku? Nie. Bo jednym z wniosków jakie nasunęły mi się po odsłuchu płyty jest to, że zarówno w życiu, jak i w muzyce – na niektóre pytania odpowiedzi nie ma. Podobnie będzie w przypadku oceny – niech każdy wystawi ją sam.