Recenzja – Dwa Sławy – Dandys flow

 

„Myślałeś że wiesz, ale my wiemy że źle myślałeś”

Słuchając kolejnych singli zapowiadających „Dandys flow” raczej ciężko było z góry założyć jak będzie wyglądała cała płyta. Pierwszy numer – „A może by tak” był ogromnym zaskoczeniem, zupełnie czymś innym, odnosząc się do wcześniejszej dyskografii duetu. Czyżby Dwóch Sławów spoważniało? Po wypuszczeniu „dość energicznej” lekko ujmując, „Furii” na bicie SoDrumatica stało się jasne, że nie. A właściwie to już nic nie było jasne, bo taki przeskok między singlami nie pozwolił słuchaczom na to, by stworzyć sobie sensowną wizję albumu. Za to zasiał ziarenko ciekawości.

W moim przypadku to „ziarenko” było całkiem spore, z niecierpliwością czekałam na premierę. Nie ukrywam – najbardziej zaintrygowała mnie ta mało znana – spokojna, refleksyjna strona – z której Dwóch Sławów jeszcze nie poznałam. Zawsze pierwszym skojarzeniem były hasztagi na każdym kroku i głęboko elektroniczne bity. Przesłuchując dość pobieżnie, niespecjalnie próbowałam się doszukać głębszego przekazu. Włożyłam gdzieś do szufladki „imprezowe rapsy” i nie odkopywałam. Myślałam, że wiem…

…ale źle myślałam. I nie, nie chodzi o to, że nagle po „Dandys flow” dostałam olśnienia i znalazłam w wersach chłopaków z Łodzi metafory złożone rodem z kawałków Bisza czy Łony. To zdecydowane inny rodzaj rapu. Album na pewno jest poważniejszy i bardziej przemyślany od poprzednich, na pewno też dzięki niemu, na hasło: Dwa Sławy zarówno mi jak i innym słuchaczom, pierwszym co przyjdzie na myśl nie będą wersy „Ch*j ci na imię, ch*ju, ch*j się nazywasz”. Chodzi o to, że dopiero teraz dotarła do mnie błyskotliwość stylu jaki prezentują Astek i Rado Radosny. Mocna satyra, no cóż – nie każdemu musi podchodzić w takiej formie. Ja jednak zmieniłam przekonanie – ta konwencja jest świetna.

Gry słowne, skojarzenia – płyną z lekkością miłą dla uszu. Niewielu jest obecnie raperów na polskiej scenie, którzy tak gładko konstruują dobitne, cyniczne wersy – i co ważne, nie wychodzą one „ciężkie” –  dzięki doborowi bitów. Plusem są także (o dziwo!) podśpiewywane refreny, które nie zawsze i nie wszędzie pasują i co najważniejsze: czasem zaburzają estetykę utworów, tutaj nic takiego nie miało miejsca – efektownie podkreślają charakter materiału. Tak właśnie krótko scharakteryzowałabym trzeci legal Sławów.

Jeśli chodzi o najlepsze numery, to z każdym kolejnym odsłuchem ciężej wskazać, ale ograniczę się do czterech: „Catering” – rozpoczynający i „A może by tak” – kończący album. To dwa najbardziej refleksyjne utwory, w dodatku na mocno klimatycznych podkładach. Na wyróżnienie zasługują też „Mogłoby się wydawać”, który przekonuje, że kreacje ludzi w social mediach jak i w życiu realnym zazwyczaj mijają się z prawdą i „Biała kredka”, gdzie raperzy pokazują swój stosunek do świata sławy i szybkich przeżyć.

Zrobiło się troszeczkę nastrojowo i momentami możemy poczuć chęć kontemplacji nad otaczającą nas rzeczywistością, ale spokojnie… nie cały materiał ma taki charakter. Nie zabrakło też luźnych numerów, jak np. „1000 m” albo z charakterystycznym dla tych raperów „pie****nięciem” („Furia” czy „Pengaboys”).  Płyta naprawdę jest zróżnicowana, ale w tym wszystkim wyważona – chłopaki znaleźli złoty środek – szaleństwo i spokój w mniej więcej równych proporcjach.

Czy to przepis na sukces? Astek w „Białej kredce” nawija, że nie potrzebuje pochwał i propsów, ani ciepłych słów recenzentów. Fejm też jest zbędny. Myślę, że będzie ciężko uniknąć tego wszystkiego, bo mimo że 2017 dopiero się zaczął, to „Dandys flow” wysoko zawiesił poprzeczkę. Nie będzie w tym nic dziwnego, jeśli będzie pod koniec roku figurował w top zestawieniach.

Gościnnie krążek jest ubogi – dograł się tylko TEDE do utworu „Tough love”, na którym usłyszymy też wokal Pawła Łankiewicza. Dzieje się za to, jeśli chodzi o producentów – pod tym względem nie ma nudy – bity już nie są autorstwa tylko Marka Dulewicza (jak to było na „Ludziach sztosach”). Warstwą muzyczną zajęli się także: SoDrumatic, B.Melo, DrySkull, Julas, No Echoes, Deemz, P.A.F.F. Czy ta zmiana wyszła na dobre? Osobiście bardziej podobają mi się bity Marka, ale pozostałe równie dobrze pasują do stylówki Sławów – najlepiej o tym świadczy kawałek „Pengaboys” na żywym, przesyconym elektronicznymi dźwiękami, wixiarskim podkładzie P.A.F.F.a (bez dwóch zdań benger tej płyty).

Czy całość oparta jest na jakimś konkretnym koncepcie? Raczej nie, jak już wspomniałam panuje tu duża różnorodność. Jedyne, co przewija się przez album to obserwacje i przeżycia, jakie raperzy zgromadzili podróżując po kraju, jak i znalezione w wirtualnej rzeczywistości. Ludzkie przywary zostały idealnie wychwycone i okraszone humorem i pazurem. Znalazło się sporo tracków zahaczających o tematykę damsko-męską, od „1000 m” poświęconego niczemu innemu jak kobiecej pupie, przez „Zabierz mnie gdzieś”, który z przymrużeniem oka opisuje weekendowe rozterki niejednego związku, po „Estrogen” który nawiązuje do dobrze znanemu wszystkim „Testosteronu” Kayah.

Płycie na pewno nie można zarzucić, że jest monotematyczna, wręcz odwrotnie – wielość aspektów i wątków które zostały podjęte jest całkiem spora. Najlepiej samemu się przekonać, że odczucia Dwóch Sławów odnośnie tego co nas otacza są w punkt i podobne (jeśli nie takie same) jak słuchaczy. Pozwoliłam sobie na to, by (prawie) nie cytować, bo wyrwane z kontekstu wersy tym razem w żadnym stopniu nie oddadzą tego, co dzieje się na płycie.

Ci, którzy już wcześniej polubili twórczość raperów na pewno się nie zawiodą, natomiast ci, którzy nie byli do końca przekonani, pewnie zmienią zdanie. Na początku usłyszymy jak Rado zaznacza, że „w takim świecie cateringu tylko plecy się same nie zrobią” – od siebie dodam, że „Dandys flow” też samo się nie przesłucha. Zachęcam, bo to dobra zapowiedź rapowego 2017 roku.

 

Oceniam na 4,5/5 w skali Dykty.